Starsze One-Shot'y

Oczami Syna Hadesa

Ktoś powiedział mi, że zapisanie czegoś, co jest dla ciebie ciężkie pomaga w bólu. Cóż. Mam głęboką nadzieję, że się nie mylił, ponieważ nie chcę wyjść na ostatniego idiotę, który pisze pamiętnik. Nie jestem idiotą i nie będę pisał pamiętnika. Chcę zapisać tylko to jedno wydarzenie, może to rzeczywiście pomoże? Kto wie. Zacznę więc od dnia, w którym stałem się inną osobą. Albo inaczej. Od dnia, w którym odkryłem, że jestem inną osobą, niż myślałem.

Wybiegłem szczęśliwy z domku Hermesa. Właśnie dowiedziałem się, że wróciła misja, na którą wyjechała moja siostra Bianca. Kochałem ją jak nikogo innego. Była moją jedyną rodziną; matka umarła, a ojciec był bogiem [wtedy jeszcze nie wiedziałem jakim]. W każdym razie... Byłem nieźle obrażony na siostrę, która miała dość opiekowania się mną i dołączyła do Łowczyń Artemidy, a potem wyruszyła na niebezpieczną misję, ale i tak byłem szczęśliwy, że już wróciła i byłem gotowy się z nią pogodzić.
Postanowiłem zignorować koszmary, które nawiedzały mnie od kilku dni. Przedstawiały Bianc'ę stojącą w kolejce do wielkiego namiotu, w którym siedziało trzech facetów w złotych maskach. Nie wiedziałem wtedy dlaczego wiem, że nazywa się on Namiotem Sądu, ale byłem pewien, że gdyby sny były prawdziwe, to moja ukochana siostra byłaby już martwa. Po prostu to czułem. A mimo to postanowiłem zignorować to uczucie i nie popadać w panikę, ani w depresję. Ale byłem głupi... Przecież od początku mówiono mi, że sny są bardzo ważne, że prawie zawsze coś znaczą. Ale nie, ja musiałem być idiotą i mieć złudne nadzieje.
W każdym razie, wracając do tematu, wybiegłem właśnie z domku Hermesa, gdzie mieszkałem jako jeden z wielu „nieuznanych” dzieciaków czekających, aż ktoś się do nich przyzna. Wszyscy wyglądali podobnie, jakby czekali na ważny telefon, ale jednocześnie wiedzieli, że nikt nie ma do nich numeru. To było dołujące, ale ja starałem się nie załamywać. Ja miałem rodzinę, ja miałem siostrę. Nawet jeżeli nie mieszkała na stałe w Obozie, to jednak istniała, a Łowczynie czasem odwiedzały herosów.
I znowu odbiegłem od tematu. Dobra. Wybiegłem z domku i od razu popędziłem do Wielkiego Domu. Sypał śnieg, a przecież granice były zaczarowane tak, żeby pogodę dało się kontrolować. Na zewnątrz musiała być niezła zawieja. Byłem ciekawy, czy to z powodu bogów. Od kiedy dowiedziałem się, że istnieją we wszystkim szukałem ich ingerencji w nasz świat.
Wbiegłem na werandę i zastanowiłem się nad zapukaniem w drzwi. Z jednej strony, to było grzeczne, a z drugiej... mogliby mi nie pozwolić wejść.
Przez chwilę stałem na zimnie. Czułem, jak mróz szczypie mnie w policzki. Mimo wątpliwości zapukałem, ale też natychmiast otworzyłem drzwi.
Uśmiechnięty rozejrzałem się po pokoju, do którego wpadłem. Chejron i parę starszych obozowiczów siedziało przy stole do ping-ponga. Beckendorf, Silena Beauregard, bracia Hood, Clarisse od Aresa (wyglądała, jakby coś ją zaatakowało, nie chciałbym się z tym spotkać, co prawda nie poznałem dobrze córki boga wojny, ale z opowiadań innych herosów wynikało, że mam szczęście, że nie ma jej w obozie) i Annabeth. „Więc się udało!” - pomyślałem - „Misja się udała, przecież oni pojechali ją ratować!”. Nie widziałem wprawdzie mojej siostry, ale też nie było tam Łowczyń, uznałem, że pewnie jest gdzieś z nimi. Zignorowałem ponure miny herosów.
Przy stole siedziała jeszcze jedna osoba.. Percy. Na jego widok miałem ochotę uśmiechnąć się jeszcze szerzej. Ale nie zrobiłem tego, tylko zapytałem:
- Hej! Gdzie... Gdzie jest moja siostra?
Może ja się cieszyłem, że widzę syna Posejdona, ale on z widzenia mnie raczej nie był zadowolony. Zrobił grobową minę. Zapadło głuche milczenie. Co, na Hadesa się dzieje? Czy...? Nie, na pewno nie.
- Hej, Nico. - Wstał z krzesła. - Chodźmy się przejść, okej? Musimy porozmawiać.

Percy gadał i gadał, ale ja nic nie powiedziałem. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl, jak mantra: „Ona nie żyje. Nie mam nikogo.”.
Zostałem całkiem sam. Bez jedynej rodziny, jaką kiedykolwiek miałem. Matki nie pamiętałem, a co mi po ojcu, który nawet nie chce się do mnie przyznać?
Miałem tylko ją, teraz już nie. Nigdy z nią nie porozmawiam, już nigdy nie usłyszę jej śmiechu. Już nigdy mnie nie pocieszy, kiedy będę się bał.
Chłopak brnął coraz głębiej w bezsensowne tłumaczenie się. Coś o odwadze i bohaterskich czynach, o poświęceniu dla ogólnego dobra. Bzdury. On obiecał. Obiecał, że będzie ją chronił. Nie dotrzymał słowa. Cała jego postać rozsypała się w gruzach. Od początku był dla mnie kimś idealnym, jakby jedna z moich postaci w tej głupiej grze ożyła. Nienawidziłem się za to, co do niego czułem, ale myślałem przynajmniej, że mogę mu ufać. I ufałem, bardzo. Poprosiłem go, żeby zajął się moją siostrą, a on powiedział, że to zrobi. Spojrzałem w te jego zielone oczy i pomyślałem: ”Przecież jego nie można pokonać, to prawdziwy Heros”. Może tak, jago pokonać się się nie dało, ale to nie znaczyło, że może obronić wszystkich. Nie umiał obronić Bianki. Nie był herosem. Był zwykłym kłamcą, jak wszyscy wokoło.
- Chciała, żebym ci to dał. - Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Podniosłem opuszczoną głowę i patrzyłem, jak wyciąga z kieszeni małą statuetkę bóstwa.
Wziąłem ją do ręki. To był bóg ubrany w czarną szatę, na której połyskiwały szkliste twarze. Jego oblicze było blade, a w oczach malowało się okrucieństwo. Nie widziałem go wcześniej, ale poznałem od razu. To był Hades, pan Podziemia.
Staliśmy w pawilonie jadalnym, w tym samym miejscu, w którym on przysiągł mi, że nic się jej nie stanie.
- Obiecałeś, że będziesz ją chronił – wydusiłem zbolałym głosem.
Percy skrzywił się. Oczy mówiły o wielkim bólu, jaki mu zadałem, ale nie przejąłem się tym. Nie chciałem się przejmować. Tępy ból po utracie siostry rozlał się na całe ciało. Nie czułem już nic poza nim. Nie mogło mi być przykro. Nie mogłem czuć.
- Nico – powiedział. - Próbowałem. Ale Bianca poświęciła siebie, aby ratować pozostałych. Mówiłem jej, żeby tego nie robiła. Ale ona...
- Obiecałeś!
Patrzyłem na niego starając się go znienawidzić. Do oczu powoli napływały mi spóźnione łzy. Ze złości zacisnąłem palce na figurce, którą nadal trzymałem w ręce. Zabolało mnie, ale mniej niż to, że ona nie żyła, ten ból odwrócił uwagę od tego gorszego, ale tylko na trochę.
- Nie powinienem ci ufać – głos mi się łamał, ale mówiłem to, co myślałem. Wyrzucałem z siebie cały ból. - Okłamałeś mnie. Moje koszmary były prawdziwe!
- Zaczekaj, jakie koszmary?
Nie trzeba było tego mówić. Teraz będzie starał się mnie pocieszyć. On nie jest Bianc'ą. Nie będzie mnie pocieszał.
Rzuciłem posążek na ziemię. Zabrzęczał na zamrożonej posadzce.
- Nienawidzę cię!
- Ona może jeszcze żyje – powiedział, ale w jego głosie słychać było tylko rozpacz. Nie było nadziei. - Nie wiem na pewno...
- Ona nie żyje. - Zamknąłem oczy. Czułem, że cały drżę. Moja głupota nie zna granic. - Powinienem się domyślić. Ona jest na Łąkach Asfodelowych, stoi przed sędziami, czeka na osąd. Czuję to. - Przed zamkniętymi powiekami migały mi obrazy. Nie tylko te, które widziałem we śnie, Również nowe.
- Jak to czujesz?
Miałem mu odpowiedzieć. O obrazach, o brzęczeniu w uszach i o snach. O snach pełnych martwych ludzi, których bałem się tak, że nie mogłem spać. Nie zdążyłem. Sen stał się jawą.
Na początku usłyszałem syczące, grzechoczące odgłosy. Potem zobaczyłem, jak spod ziemi wstają szkielety. Cztery szkielety w mundurach wojskowych. Trupy. Same kości, które wygrzebywały się z ziemi. Wyglądały jak marionetki, nie miały prawa się poruszać. A mimo to właśnie to robiły. Stanęły na nogach, a ich białe kości lśniły przerażająco w świetle księżyca.
Percy wyciągnął miecz, a ja usłyszałem krzyk, dopiero później zdałem sobie sprawę, że należał do mnie. Syn Posejdona odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z szkieletowymi wojownikami. Wyglądał, jakby miał zamiar z nimi rozmawiać.
- Chcesz mnie zabić! - wrzasnąłem, chociaż nie do końca wierzyłem we własne słowa. - Sprowadziłeś te... te okropności?
- Nie! To znaczy tak, one za mną idą, ale nie! Uciekaj, Nico. Ich nie da się zniszczyć.
- Nie ufam ci! - Tym razem mówiłem prawdę. Nie ufałem mu, już raz popełniłem ten błąd. Nigdy więcej nikomu nie zaufam. Nikomu.
Pierwszy z wojowników rzucił się na chłopaka. Odparował jego uderzenie, ale ci, co zostali wcale się tym nie przejęli. Jednego ciął w brzuch tak mocno, że rozleciał się na kawałki, ale ku mojemu przerażeniu zaczął się ponownie odtwarzać. Następny stracił głowę, ale nic go to nie ruszyło i dalej atakował.
- Nico, uciekaj! - Powtórzył Percy, tym razem krzycząc. - Sprowadź pomoc!
- Nie! - przycisnąłem dłonie do uszu. Nie ucieknę.
Stałem w miejscu, z rękoma przy uszach, starając się zagłuszyć odgłosy walki własnym oddechem. Nie ruszę się z miejsca. Na złość temu kłamcy. Nie pobiegnę na pomoc, niech sam sobie radzi.
Wściekłem się na wojowników. Kolejne przerażające trupy. Było ich za wiele. Byli wszędzie. Na każdym miejscu, jako duchy. A ci byli z krwi i kości. Albo z samych kości.
Słyszałem, jak przez mgłę odgłosy walki. On nie miał z nimi szans, oni nie umierali.
- Nie! - wrzasnąłem jeszcze głośniej. - Wynocha! - włożyłem całą wściekłość na cały świat i ludzi w te słowa.
Ziemia się zatrzęsła. Otworzyłem oczy, w chwili, kiedy pod ich nogami rozwarła się szczelina, a chłopak odskoczył w ostatniej chwili. Wbrew woli poczułem ulgę. Nienawidziłem tego czegoś, co kazało mi ją czuć. Nienawidziłem Percy'ego Jacksona.
Szczelina zamknęła się z głośnym trzaskiem. Została tylko długa na siedem metrów rysa. Poczułem, jak opuszczają mnie siły, miałem ochotę osunąć się na kolana, ale nadal stałem, nie chciałem, żeby on wiedział to, co ja. A ja wiedziałem, że to ja stworzyłem tę przepaść.
- Jak ty to... - szepnął syn Posejdona z podziwem w głosie. Znałem ten ton. Często go używałem.
- Wynocha! - krzyknąłem. - Nienawidzę cię! Chciałbym, żebyś umarł!
To nie była prawda, mimo że chciałem, żeby się nią stała. Nie potrafiłem go nie... Nadal nie umiem tego powiedzieć, ale myślę, że nie trzeba. Udowodniłem to głupstwo swoim zachowaniem.
Ciągle drżąc z wściekłości zbiegłem po schodach, kierując się w stronę lasu. Słyszałem, że biegnie za mną, ale chyba się poślizgnął i został w tyle.
Wbiegłem między drzewa. Cienie przesuwały się szybko, a ja poczułem się trochę lepiej.
Nagle potknąłem się o korzeń. W ostatniej chwili, kiedy już miałem rozkwasić sobie twarz, skupiłem się w sobie, próbując otoczyć się miękkim mrokiem. Jest to uczucie nie do opisania. Zapadasz się w ciemność, a potem pędzisz. Uciekasz od wszystkiego. To jest szczęście.
Nie przerażały mnie już wycia i tajemnicze odgłosy. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu upadłem na trawę i zamknąłem oczy. Zasnąłem.

Obudziłem się gdzieś w lesie, ale na pewno nie tym, który rósł za Obozem Herosów. Poczułem się wolny. Mogłem iść, gdzie chciałem. Mogłem robić, co chciałem. A chciałem dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie. Już podejrzewałem, kto jest moim ojcem. Wiedziałem, że jeżeli się nie mylę, to moje miejsce stanowczo nie jest w Obozie. Był jeszcze jeden powód, ale nie chciałem go uznać.

Jestem synem Hadesa, a moje miejsce jest pomiędzy umarłymi. Jestem inny, niż myślałem. Jestem przeklęty.



Jak Zabiłam Moją Polonistkę

Od czego mam zacząć… Może na początek się przedstawię. Mam na imię Nicole i do niedawna mieszkałam z moim tatą. Prowadzi on sklep z magicznymi, indiańskimi akcesoriami w stanie Georgia, w małym miasteczku na północ od Atlanty. Pochodzi z plemienia Czirokezów od strony matki.
Dobrze, znacie już mojego ojca. Teraz ja. Mieszkałam z moim jedynym rodzicem w małym domku na odludziu. Codziennie rano wstawałam o szóstej i wyruszałam do szkoły. Wracałam do domu zaraz po lekcjach i zajmowałam się swoimi sprawami do późna w nocy, przez co całe dnie chodziłam z worami pod oczami. Tryb życia miałam beznadziejny, wiem. Odhaczone. Teraz wygląd. Mam ciemno brązowe włosy, prawie czarne, sięgające za pas. Czarne oczy i co najdziwniejsze; baladą cerę. To ostatnie musiałam odziedziczyć po matce, której nie znałam, ponieważ cała rodzina taty nie miała problemów z opalaniem.
Macie już mój wygląd. Zadowoleni? Okej… Teraz jesteście już gotowi, żeby wysłuchać tego co mi się przydażyło. Jak trafiłam tu – do Obozu Herosów.
Wszystko zaczęło się w ostatni dzień szkoły, tuż przed rozpoczęciem wakacji. Musicie wiedzieć jedną rzecz. Dotąd moje życie wcale nie było takie nudne, jak mogłoby się Wam zdawać. Często przytrafiały mi się dziwne rzeczy i nie mam tu na myśli takich wydażeń jak napady agentów, czy (bogowie brońcie!) wypadki samochodowe wywoływane przez zamachowców. Chodzi mi raczej o nagłe wybuchy, psy wielkości ciężarówek o morderczych zamiarach i jeszcze te najdziwniejsze przypadki, w których ja mówiłam dla żartu: “nie widzisz mnie, mnie tu nie ma!” i wyobrażałam sobie, że jestem niewidzialna, a osoba do której się zwracałam nie widziała mnie przez tydzień. Mogłam do niej krzyczeć stojąc od niej metr, a ona i tak nic nie widziała. Albo raz zdażyło mi się tak, że powiedziałam jednemu facetowi, który przejeżdżając rowerem po kałuży oblał mnie wodą, że “już jest martwy”. Mówiąc to odegrałam sobie w głowie scenkę jak wpada pod samochód. Trafił do szpitala dla psychicznie chorych, przez to, że twierdził, że lekarze muszą go pochować bo umarł w wypadku zdeżając się z samochodem. Tak właśnie było, możecie mi wierzyć. Tak więc, miałam na swoim koncie około dziesiątki ludzi w szpitalach psychiatrycznych i trzy osoby w więzieniu. Całe szczęście nie działało to na mojego tatę. On jeden był na to odporny. Dla ustalenia jednego faktu. Nie działało to tak, że prosiłam kogos o coś, a on to robił. Raczej wmawiałam mu, że coś się stało, a on zgadzał się ze mną. Ja sobie wyobrażałam jakiś fakt, a moja “ofiara” zdawała się widzieć to i jak najgłębiej wierzyć w wymyślone przeze mnie rzeczy.
Teraz wiecie już dlaczego nie miałam ochoty na kontakt z ludźmi. Po prostu nie chciałam robić im krzywdy. Ale nieco zboczyłam z tematu. Ostatni dzień szkoły, tuż przed rozpoczęciem wakacji, tak? Dobrze. Tego dnia postanowiłam, że będę się zachowywać nienagannie i że nie będę używać mojej przekętej “mocy”. Oczywiście nic z tego nie wyszło.

***

Wyszłam z domu zatrzajkując drzwi. Tata już był w pracy, więc zamknęłam je na klucz i ruszyłam do szkoły. Byłam ubrana na galowo, w granatową spódniczkę i białą koszulę. Na nogach miałam eleganckie lakierki. Małą torebkę ściskałam w rękach ze zdenerwowania. Całą sobą czułam, że coś się dzisiaj wydaży, a instynk raczej rzadko mnie myli. W torebce znajdowało się kilka rzeczy potrzebnych każdej dziewczynie: pomadka do ust, miętowa guma, żeby poprawić sobie smak w ustach, trochę pieniendzy, lusterko, mokre chusteczki, sztylet i kilka innych podstwowych przedmiotów. Tak, sztylet. W moim życiu zdażyło się tyle niebezpiecznych wypadków, że poprosiłam tatę o jakąś broń, żebym mogła się bronić. Ku mojemu zdziwieniu tata wyciągnął z szuflady w swoim biurku długi sztylet, powiedział, że jest wykonany ze spiżu i nauczył mnie kilku podstawowych pchnięć. Potem nigdzie sie bez niego nie ruszałam. Nawet teraz leży obok mnie. Przydał mi się już kilka razy.
Doszłam do miasta. Już z daleka widać było górujący nad innymi ponury budynek. Czteropiętrowy, szary gmach z wielkim wejściem i małymi okienkami. Wyglądał, jakby mowił do ciebie: “Nie zbliżaj się, bo zapoznam cię z moimi lochami!”. Ruszyłam w jego stronę, to moja szkoła.
Wielkie wejście było szeroko otwarte. Niepewnie przekroczyłam próg. Chciałam wejść niezauważona, bo…
- No cześć! Strasznie długo na ciebie czekaliśmy, Nicole. Baliśmy się, że jesteś chora i nie przyjdziesz do szkoły w ogóle!
No tak. Nie chciałam, żeby mnie zauważyli. Spojżałam na właściciela głosu. Wysoki blondyn szczerzył do mnie białe zęby. Niebieskie oczy śmiały sie do mnie, jakby nie widział mnie sto lat, choć prawdą było, że ostatnio widzieliśmy się zaledwie wczoraj. Mike. Obok niego stał jego najlepszy przyjaciel, Oliver. O ile Mike był rzeczywiście przystojny, nie mogłam mu tego odmówić, Oliver przy nim wyglądał raczej niepozornie. Niski chłopak z kręconymi czarnymi włosami, opalony odpowiednio jak na nasz klimat, zresztą Mike też. Do tego chodził o kulach. Miał zwolnienie z WF-u do końca życia, ale widziałam na własne oczy jak biegnie, kiedy spóźniał się na lekcje, co prawda biegł dziwnie, nierówno podskakując, ale…
- Mowę ci odebrało? – Mike znowu nie dał mi dokończyć myśli.
- Nie – odparłam – Zastanawiałam się tylko, czy przywalić ci z lewej, czy z prawej strony. Jak wolisz?
- Jaka ty jesteś milusia – westchnął – My tylko próbujemy się z tobą zaprzyjaźnić! Od początku roku – dodał. Tak. Ci dwaj już od września naprzykszali mi się jak tylko mogli. Pewnie robiliby to od pierwszej klasy, ale obaj przeprowadzili się tu dopiero w te wakacje.
- Chodźcie już do auli. Spóźnimy się – to odezwał się prawie zawsze cichy Oliver - No chodźcie!
Przyjrzałam mu się bliżej. Z przymusu poznałam go nawet nieźle. Teraz wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Obgryzał brzegi puszki po Coli. Tak… Coś stanowczo było nie tak. Rozglądał się nieprzytomnie po holu.
- Oliver? Co sie dzieje? – tym swoim zachowaniem podtwierdził moje przeczucia co do tego dnia. Ostatnio kiedy się tak denerwował w moim domu czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka w postaci czegoś, czego wolałabym nie opisywać. W każdym razie od tego czasu ufałam jego instynktowi. Nawet nieco się do nich zbliżyłam, z czego obydwaj byli zadowoleni.
W odpowiedzi tylko pokiwał głową na boki i ruszył w stronę auli. Nie pozostało mi nic innego jak iść za nim i mieć się na pogotowiu.

***

Usiedliśmy koło siebie na trybunach wielkiej auli. W ostatniej chwili, ponieważ kiedy tylko zajęliśmy ostatnie miejsca dyrektor zaczął swoje coroczne przemówienie. Wiecie, te bzdety, o których zawsze gadają na zakończenie roku, chociaż i tak nikt ich nie słucha. Nigdy nie rozumiałam dlaczego tyle to trwa. Westchnęłam i zerknęłam na swoją torebkę. Tyle że torebki nie było tam, gdzie była jeszcze przed chwilą, czyli na moich kolanach. Powrócił cały lęk, który czułam dzisiaj rano, paraliżując mnie. Ktoś ukradł mi torebkę, w której był mój sztylet. Odwróciłam się w strnę Mike’a, żeby mu o tym powiedzieć. Skoro twierdził, że chce się ze mną zaprzyjaźnić, to powinien mi pomóc, nie? Ale kiedy tylko na niego spojrzałam wiedziałam, że nie będzie to potrzebne.
Mike właśnie przeszukiwał moją torebkę z chytrym uśmieszkiem. Trzymał w ręce moją pomadkę i rysował nią na szkiełkach moich słonecznych okularów tłuste serduszka.
- Oddawaj to! – wyrwałam mu torebkę z ręki – i okulary też, razem z moją pomadką! – chłopak wręczył mi moje rzeczy z miną skazańca.
Już miałam odetchnąć z ulgą, że nie dokopał sie do sztyletu, kiedy usłyszałam uderzanie matelu o metal.
- Co ty robisz?! – Mike wystukiwał jakiś rytm na barierce przed nami moim sztyletem.
- Co ty trzymasz w torebce? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie – Czy wszystkie dziewczyny noszą noże w torebkach?
- Nie, ty kretynie! Natychmiast oddaj mi mój sztylet! – Wychyliłam się w jego stronę, ale chłopak wyciągnął rękę za siebie tak, żebym nie mogła dosięgnąć mojej broni. Prawie odciął tym ruchem Oliver’owi ucho. Kaleka pinął cicho i zaczął obgryzać długopis trzymany w ręce. Cóż, smacznego.
- A więc to sztylet! – Mike nadal uśmiechał się szeroko – Zawsze nosisz przy sobie broń?
Nie odpowiedziałam. Skupiłam sie i wyobraziłam sobie, że Mike siedzi tyłem do mnie tak, że sztylet za jego plecami znajduje się tuż przede mną. Zabolała mnie głowa, ale zadziałało. To był mój pierwszy błąd, ale dowiedzieć się miałam o tym dopiero później. Teraz cieszyłam się z odzyskania swojej własności.
- Ale jak… - chłopaka zatkało. Za to jego przyjaciel wyglądał jakby spełniły się jego najgorsze przeczucia.
- Idziemy – zerknął na aulę pod nami, podążyłam za jego spojrzeniem zobaczyłam jak nasza nauczycielka od polskiego wstaje wpatrując się prosto w nas. Jej mina wyrażała bezgraniczną złość.
- Tak! – podniosłam torebkę i zaczęłam sie przeciskać w stronę wyjścia wywołując u innych uczniów niemiłe pomrukiwania pod moim adresem. Odwróciłam się i zobaczyłam polonistkę kierującą sie w stroną schodów. Kiedy przyjrzałam się jej bliżej zobaczyłam, że z pleców wystają jej czarne, nietoperzaste skrzydła – Mike! Idziemy! – złapałam go za ręke i ruszyłam za pędzącym Oliverem w stronę wyjścia.

***

Wszyscy troje wybiegliśmy z trybun i pognaliśmy do głównego holu. Dopadliśmy drzwi. Były zamknięte. Odwróciłam się zastanawiając się, czy jest inne wyjście. Z auli właśnie wychodziła nasza nauczycielka. Nadal miała czarne skrzydła. Coś mi mówiło, że nie otumanię jej tak łatwo jak Pana Złodzieja Torebek.
- Do kuchni! – wrzasnął Mike.
O, czyli on jednak ma mózg!” pomyślałam “Z kuchni jest wyjście na tyły szkoły!”. I biegliśmy dalej.
Drzwi do jadalni huknęły w ścianę. Żadne się nie obejrzało, kiedy usłyszeliśmy łopot skrzydeł. Byliśmy już przy wyjściu.
- Niech Fata sprawią, żeby te drzwi były otwarte! – Krzyknął w biegu Oliver.
Jakie fata? Nie zrozumiałam jego “modlitwy”, ale Falta chyba go nie lubiły, ponieważ drzwi były zamknięte.
- Znalazłam was! – okropny, skrzeczący głos wyrwał mnie z rozmyślań nad niesprawiedliwością tego świata – Od początku wiedziałam, że ty, Nicole, jesteś heroską, ale ty, Mike mnie zaskoczyłeś!
Odważyłam się spojrzeć na naszą panią od polskiego. Ubrana była, jak zawsze, w czarną skurzaną kurtkę, ale jej oczy błyszczały szaleństwem. Serce ścisnęło mi się ze strachu, stałam jak sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć.
Owszem, widywałam już potwory. Nie wiedziałam jakim prawem istnieją, ale po paru atakach zaakceptowałam to. Ale czegoś tak strasznego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Jej czarne oczy zdawały wwiercać się w moją duszę i czytać myśli. Gdzieś z tyłu dobiegło mnie wołanie Olivera, ale czas biegł jak zwolniony. Nie wiedziałam co do mnie krzyczy. Patrzyłam jak zaczarowana w potworzycę, która wyciągnęła w moją stronę rękę. Zamiast paznokci miała pazury. Machnęła nią, a czas znowu przyspieszył. W chwili, kiedy jej szpony znalazły sie pare centymetrów od mojej twarzy, zamachnęłam się prawą ręką, w której ciągle trzymałam sztylet skonfiskowany Mike’owi. Chlasnęłam polonistkę po ręce odcinajac ją na wysokości nadgarstka. Jak we śnie usłyszałam jej przeraźliwy krzyk. Powoli cała rozsypała się w szary proszek, który opadł na ziemię.

***

Drzwi otworzyły sie z cichym kliknięciem, od razu jak tylko potworzyca rozwiała się w pył. Dzięki wam Fata! Kimkolwiek jesteście.
Wybiegliśmy ze szkoły. Nie goniła nas już żadna opętana nauczycielka zamieniona w potwora, ale Oliver jednym słowem zachęcił nas do dalszej ucieczki.
- Policja.
Tak... Nie umiałabym wytłumaczyć dlaczego zabiłam nauczucielkę od polskiego. Usiedliśmy na ławce przed parkiem, żeby odsapnąć i sie zastanowić.
- A gdzie mamy uciec, żeby nas nie złapali? - oto mądre pytanie Mike'a, podziwiam jego spryt. Już miałam mu odpowiedzieć, że możemy na chwilę schować się u mnie w domu, kiedy odezwał sie Oliver.
- Idziemy do parku. Tam jest fontanna, prawda? - nie wiem po co była mu potrzebna fontanna, ale wstał, podniósł kule i szybkim krokiem ruszył alejką w stronę parku. Na początku nie chciałam za nim iść, to co się działo było tak nierealne, że miałam ochotę wrócić do domu, położyć sie spać i obudzić znowu tego samego dnia, tak jakby to wszystko się nie zdażyło. Ale w końcu stwierdziłam, że należy ufać Oliver'owi i jego instynktowi, nawet jeżeli twierdzi, że w takiej sytuacji najważniejszą rzeczą jest fontanna.
Doszliśmy do parku i usiedliśmy na murku fontanny, tuż przy głowie lwa, która wytrzeliwała wodę w powietrze tworząc śliczną tęczę. Oliver grzebał nerwowo w kieszeniach mrucząc coś o jakichś drachmach. Całkiem mu odbiło...
- Pomyśl – odezwał sie Mike, który wylegiwał się na murku mróżąc oczy przed słońcem – Gdyby nie ja, już byś nie żyła.
- A to niby dlaczego? - zapytałam.
- Miałaś sztylet w ręce, nie? A dlaczego? Bo mi go zabrałaś! Czyli gdybym nie ukradł ci torebki, prowdopodobnie bylibyśmy wszyscy już martwi – otworzył oczy i zerknął na mnie. Kiedy zobaczył moją minę szyko się zreflektował. – Oczywiście, ty też świetnie się spisałaś! No bo odcięłaś jej rękę, co ją zabiło... Zresztą to dziwne...
Postanowiłam nie odpowiadać. Nie jestem pewna, czy panowałabym nad tym co powiem. Westchnęłam tylko i już miłam przymknąć oczy i próbować się opalić, kiedy usłyszałam radosny okrzyk Olivera.
- Jest! Udało się! Bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę i pokaż mi Chejrona w Obozie Herosów!
- Co się udało i dlaczego gadasz coś o jakichś wróżkach? - kolejne mądre pytanie Pana Złodzieja Torebek, który właśnie wstał i się przeciągał, miał przy tym zamknięte oczy i nie zauważył tego co ja.
Mianowicie, tam gdzie była tęcza wywoływana przez lwa, w powietrzu unosił się obraz werandy jakiegoś wiejskiego domu, na której, przy stoliku, siedziało dwóch facetów. Jeden wyglądał na spitego. Miał czerwony nos i trochę rozmazane spojrzenie. Do tego ubrany był w okropną koszulę. Nikt trzeźwy nie założyłby czegoś tak brzydkiego. Drugi miał siwą brodę i siedział na wózku, “kamera” była wyśrodkowana na niego.
- Chejronie! Panie De! - krzyknął Oliver.
Facet na wózku podniósł głową znad krt do gry, chyba grali w remika. Mężczyzna, który wyglądał na pijaka spojrzał pytająco na Olivera, potem na mnie, a następnie z Mike'a, który właśnie go zauważył i wytrzaszczał oczy w zdumieniu. Do tej pory nie wiem, czy z powodu magicznego pojawienia się obrazu w powietrzu, czy dlatego, że nie mógł sobie wyobrazić kogoś aż tak szkaradnie ubranego. Mężczyzna zatrzymał na mnie dłużej wzrok i odezwał się tymi słowy:
- Witaj Oliverze. Masz tutaj jak widzę tych herosów, o których mówiłeś. Dlaczego do mnie iryfonujesz? Mam ważną partyjkę remika. Nie odpowiada mi teraz rozmowa z satyrem, a zwłaszcza z takim, który jest tylko Młodszym Opiekunem.
- Ależ Panie D. - odezwał się Oliver Tylko Młodszy Opiekun smutnym głosem. Teraz zauważyłam, że ten facet pewnie nie ma na nazwisko “De” tylko, że Oliver mówi skrótem. Ale o co chodziło z tym satyrem? Coś mi mówiło, że satyrowie, to pół ludzie, a pół kozły. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że Oliver jest satyrem. – Goniła nas Erynia! Musimy się jak najszybciej dostać do obozu! Chejronie! - zwrócił się do gościa na wózku – Czy może pan wysłać kogoś po nas? Ona – wskazał na mnie – ma potężną moc. Boję się, że znajdą nas jeszcze inne potwory.
- Dobrze – powiedział facet do którego się zwrócił, najwyraźniej to on nazywał się Chejron. – Przyślę tutaj kogoś na rydwanie...
- Nie ma czasu! Zaraz może nas złapać policja! - Oliver był przerażony chyba bardziej niż ja. – Musisz znaleźć jakiś szybszy sposób!
- Hmm... - Chejron się zastanowił. – Mogę poprosić, żeby ktoś sprawdził, czy Nico jest w obozie... Jeżeli tak, to może się zgodzi przenieść was cieniem...
Nasz “satyr” miał minę, jakby był koniec świata i mógł się zgodzić na każdą straszną rzecz. Coś czułam, że Oliver boi się tego Nico, kimkolwiek on był.
Chejron machnął ręką przez “ekran” i obraz zniknął.

***

Oliver powiedział, że za chwilę powinien pojawić się Nico (nadal nie wiedziałam kto to jest) i nas zabrać do Obozu Herosów. A potem wytłumaczył nam o co w tym wszystkim chodzi. Skoro to czytacie, to wiecie czym jest rzeczony Obóz, kim są satyrowie, Chejron i Pan D. Wiecie, że jesteśmy dziećmi greckich bogów, a jeżeli nie, to teraz już tak. Z tego co słyszałam później w Obozie wynika, że zareagowałam na całą prawdę niezwykle spokojnie. Prawie od razu zaakceptowałam fakt, że jestem półboginią. Chyba pomogły mi w tym wcześniejsze wypadki. Satyr powiedział, że Mike jest prawdopodobnie synem Hermesa.
- A dlaczego tak myślisz? - zapytałam zła, że nie wie kto jest moją matką.
- Hermes jest bogiem złodziei, prawda? - zapytał i uśmiechnął się szeroko.
- No to by się zgadzało, złodzieju – spojrzałam na Mike'a morderczym wzrokiem, ale on nic sobie z tego nie rozbił. Znowu położył się na murku i wystawiał twarz do słońca.
Już miałam zabrać się za dalsze wyrzucanie Mike'owi kradzieży mojej torebki, kiedy cień w drzewie na przciw mnie pociemniał jeszcze bardziej i sekundę później pod drzewem stał jakiś chłopak.
- Nico! - Oliver wstał i podszedł do chłopaka.
- Hej - odezwał się Nico i podał mu rękę.
Przyjrzałam mu się bliżej. Chłopak był prawie tak blady jak ja, miał ciemne oczy i rozczochrane czarne włosy, jakby dopiero co wylazł z łóżka. Na palcu miał srebrny pierścień z trupią czaszką, a na koszulce też straszyły czaszki i piszczele. U jego boku wisiał wielki czarny miecz. Gybym spotkała kogoś takiego w ciemnym zaułku nie dawałabym sobie szansy na przeżycie. Nie dziwiłam się, że satyr sie go bał.
- Wytłumaczyłeś im wszystko? - zapytał, a Oliver odpowiedział mu nieznacznym skinieniem głowy – Jestem Nico di Angelo, syn Hadesa, a wy? - zwrócił się do nas.
- Ja jestem Mike Steavenson, prawdopodobnie syn Hermesa. Miło mi poznać. A to jest...
- Dzięki, ale umiem mówić – przerwałam mu – Jestem Nicole Springfield i nie mam pojęcia kto może być moim boskim rodzicem, ale wiem, że jakaś bogini, bo mam ojca.
- Okej. To się zbieramy – Nico westchnął – musicie złapać się za ręce. Przenosimy się cieniem. Poza tym może być trochę nieprzyjemnie... I lepiej zamknijcie oczy.
Posłusznie złapałam go i Mike'a za ręce. Mike złapał Olivera. Dziwnie się czułam stojąc w parku i trzymając za ręce dwóch chłopaków, a do tego jednego z nich widziałam pierwszy raz w życiu, ale chyba nie miałam wyboru, nie chciałam bliżej poznawać się z mieczem Nico.
- Trzy, dwa, jeden, zero! - Nico nie podniósł głosu, ale krzyknął. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to co brałam za jego krzyk, to w rzeczywistości jakieś straszliwe ryki.
Nadal miałam zamknięte oczy, ale ogarnęło mnie przeczucie, że wokoło jest zupełnie ciemno. Zdawaliśmy się pędzić tak szybko, że skóra niemal mi złaziła z twarzy, ale powstrzymałam się od puszczenia ręki mrocznego chłopaka.
Nie wiem jak długo to trwało, ale poczułam ulgę, kiedy ustało. Było mi niedobrze, kręciło mi się w głowie i byłam strasznie zmęczona. Padłam na trawę nie otwierając oczu.

***

Jak się pewnie domyślacie obudziałam się w Obozie Herosów, gdzie teraz się znajduję. Leżę w szpitalu i na prośbę Chejrona, który okazał sie być centaurem, co mnie nieomal przyprawiło o zawał, piszę swoją historię. Ponoć ma trafić do jakiegoś archiwum, aby dzieje nas, herosów nie zaginęły razem z nami.

Nicole Springfield



Drodzy czytelnicy,

Aby zaspokoić waszą ciekawość dodam kilka słów od siebie. Historia opisana powyżej jest szczerą prawdą, pokrywa się z relacjami satyra Olivera i herosa, syna Hermesa, Mike'a Steavenson'a. Działo się to tuż przed wydażeniami opisanymi przez starszego skrybę Obozu Herosów, Ricka Riordana w książce pod tytułem “Ostatni Olimpijczyk”.
Nicole spędziła jeszcze dwa dni w szpitalu. Pierwszego dnia po jego opuszczeniu, została uznana za córkę Hekate, bogini magii. Po wielu kłótniach i jednym ataku patelnią pogodziła się z Mike'em. Są teraz szczęśliwą parą. Oboje przeżyli po dwie wspólne misje i żyją do dziś.

Chejron, kierownik Obozu Herosów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z całego serca proszę o komentowanie. To bardzo motywuje!